Wielka wyprawa do źródeł rzeki Grzmiącej – Etap 2
Przyznam się, że podział opisu tej wyprawy na etapy wprowadziłem sztucznie. Głównie dlatego, żeby nie tworzyć zbyt długich pojedynczych wpisów na blogu i dać sobie czas na przygotowanie tekstu i zdjęć. Więc, wracając do tematu, maszerowaliśmy dalej przez Park Krajobrazowy Wzniesień Łódzkich. Teren pagórkowaty, trochę pól, trochę lasów, czasem zdarzył się jakiś opuszczony budynek.

Tak wyglądają, gdy na moment wypuścić ich do lasu.





Ciekawe jaka jest historia tej zakrwawionej tkaniny leżącej na ziemi.
Coraz częściej przez chmury zaczynało się przebijać słońce. Można było zaszaleć, zdjęć kurtkę i iść w samej bluzie. Był to chyba pierwszy taki ciepły dzień w tym roku. Na swojej drodze przechodziliśmy przez osobliwe miejsce, które zostało ochrzczone przez społeczność internetową jako cmentarzysko kiosków ruchu. Stało się ono swoistą lokalną atrakcją turystyczną. Wyczytałem później, że tak naprawdę te kioski czekają tu na odnowienie. Aktualnie teren jest już ogrodzony. Pewno, aby nie trzeba było prowadzić kolejnych prac restauracyjnych po odwiedzinach różnych artystów-malarzy.


Następną miejscowością na trasie był Tadzin. Wspominam o nim, ponieważ jest tam stacja benzynowa renomowanej marki Orion. Im bliżej niej byliśmy tym raźniej się szło. Siłą napędową marszu była wizja kulinarnej uczty w postaci hot doga i kawy. Drugą ważną sprawą dla dalszej wędrówki była możliwość uzupełniania zapasu płynów. Postawiliśmy na napoje zamknięte w małych dwustu mililitrowych szklanych buteleczkach i izotoniki o smaku chmielu.




Za Tadzinem uzyskaliśmy pierwszy kontakt wzrokowy z rzeką Grzmiącą. Nie trzeba było już patrzeć na mapę, wystarczyło podążać ku jej źródłom. Im bardziej zbliżyliśmy się do celu tym więcej było przedzierania się przez różne krzaczory. Rzeka stawała się coraz płytsza, aż w końcu odsłoniła błotniste i grząskie koryto. Same źródła zostały zaakcentowane wystawą pięknych kamieni otoczaków. Dobrze, że lokalni zarządzający terenem zdecydowali się pozostawić taką naturalną formę źródeł i nie wybudowali niszy źródłowej w stylu tej u początków Dunaju.





Ktoś mógłby powiedzieć, że przecież można było podjechać tutaj samochodem i przejść około jeden kilometr od najbliższego asfaltu. I miałby rację. Ale wtedy nie byłoby tej całej atmosfery ekspedycji oraz przedzierania się przez pola i lasy. A to właśnie ta wędrówka była prawdziwym celem naszego wypadu.
Na koniec podeszliśmy na przystanek autobusowy przy trasie krajowej do Łodzi, gdzie udało nam się złapać dyliżans. Tego dnia przeszliśmy około trzydzieści kilometrów. I co ważne, żeby przeżyć taką przednią przygodę nie musieliśmy jechać na drugi koniec Polski. Wystarczyło zarezerwować sobie sobotni dzień- i to nawet nie cały.







One Comment
Michu gogogo
Świetne … 🙂 …