Wielka wyprawa do źródeł rzeki Grzmiącej – Etap 1
Na tą wyprawę udało się zebrać bardzo silną, pięcioosobową ekipę. Naszym celem była eksploracja co dzikszych zakątków Parku Krajobrazowego Wzniesień Łódzkich. Ale tak na prawdę to chodziło też o to, aby się spotkać, oderwać od codzienności i nacieszyć przedwiośniem.
Skoro świt wyruszyliśmy koleją żelazną do miejscowości Wągry. Tabor obsługujący nasze połączenie był nowoczesny i cichobieżny. W niczym nie przypominał tych dawnych elektrycznych zespołów trakcyjnych, w których podróżnym towarzyszyły głośne huki i trzaski, a zawieszenie przenosiło każde mniejsze i większe wstrząsy.
Po przybyciu do Wągrów ruszyliśmy w stronę doliny Mrogi, aby następnie kierować się w dół rzeki. Humory od samego początku dopisywały, w końcu czekaliśmy na ten dzień już od dłuższego czasu.





Nad jednym ze spiętrzeń rzeki znajdowała się opuszczona chata. W krajach skandynawskich zapewne pełniła by rolę schronienia dla wędrowców przemierzających tamtejsze bezkresne tereny leśne. Tutaj znalazła inną rolę, a wskazywały na to porozrzucane po podłodze budynku małe gumowe przeźroczyste woreczki z pewną cieczą ustrojową. Wygodny zestaw wypoczynkowy w postaci tapczanu i fotela zapewniał gościom komfort podczas pobytu. Dodatkowo, w przypadku gdyby ktoś potrzebował kontaktu z Janem Pawłem II, to też mógł go tu znaleźć.



Następny odcinek wędrówki wiódł przez niezagospodarowany przez człowieka odcinek rzeki. Takie dolinki to często ostatnie miejsca, gdzie natura może się porządzić po swojemu. Miało się wrażenie prawie całkowitego odizolowania od cywilizacji. I to pomimo, że na drzewach nie było jeszcze liści, które to w sezonie wegetacyjnym pewno całkowicie osłonią ten teren od świata zewnętrznego. Byliśmy tu niczym odkrywcy przemierzający Amazonię. Z narażeniem życia pokonywaliśmy kolejne przeszkody terenowe. Do tego w każdej chwili z gęstwin mógł na nas wyskoczyć krokodyl, lub co bardziej prawdopodobne bóbr szablozębny.
Co ciekawe na swojej trasie przechodziliśmy pod mostem na drodze krajowej numer 72. Dawniej tą drogę przemierzało tysiące łodzian udających się do miasta stołecznego. Ja sam dobrze kojarzę ten odcinek leśny między Brzezinami, a Rogowem.







Po wyjściu z gęstwin czekała na nas kolejna atrakcja z gatunku „urban exploration”. Można było trochę odreagować ten kontakt z naturą. Było to opuszczone gospodarstwo rolne. Część mieszkalna budynku składała się z dwóch małych pokoi. Charakterystycznym elementem powtarzającym się w takich domach są chusty przywieszane do ścian w kuchni z napisem „Smacznie gotuję” lub „Smacznego”. Ta tutaj była całkiem ciekawa, bo zawieszona w części bawialnej, z dostosowanym do pomieszczenia idyllicznym motywem jakieś Rusałki nad brzegiem stawiku. Warto tu podkreślić, że tkanina była malowana ręcznie. Kolejną pozostałością dawnych trendów w projektowaniu wnętrz było malowanie ścian wałkiem posiadającym wzór florystyczny. Na zakończenie zwiedzania, strych budynku okrył przed nami różne artefakty typu stare żelazka, czy ramę od łóżka dziecięcego.
To tyle materiału na jeden raz. Dalsze poszukiwania obiecanych w tytule źródeł rzeki Grzmiącej opiszę w następnym wpisie.






