Pustynia Kaltenbacha i łąki nad Rabikiem
Ten post jest kontynuacją relacji z wyprawy na wąwozy lessowe.
Zaczął padać deszcz i po dość krótkim czasie byliśmy cali przemoczeni. Łukasz bardzo słusznie stwierdził, że dodało to szlachetności naszej wyprawie. Co znaczyło tyle, że nie zniechęciliśmy się i parliśmy dalej.
Przed wyjazdem przeglądałem okoliczne atrakcje i w oczy rzuciły mi się łąki nad Rabikiem w lasach za puławskimi zakładami azotowymi. Na tych łąkach znajdowały się brogi – to takie miejsca, gdzie rolnicy przechowywali plony. Teraz wydały mi się idealne na nocleg – moglibyśmy się choć trochę podsuszyć.
Jak byliśmy w okolicach zakładów azotowych zapadał już zmrok. Było coś niezwykłego w tej szarówce, spływających po nas strugach deszczu i permanentnym szumie produkcji z instalacji chemicznych. Na horyzoncie co jakiś czas z pomiędzy przesuwających się nisko chmur wyłaniał się wysoki i gruby biało czerwony komin, z którego szerokim strumieniem wydobywał się gęsty biały dym. Ten industrialny klimat został nieco zaburzony przez spotkanie z młodym łosiem i klępą, którzy stanęli na naszej drodze. Chwilę się nam poprzyglądali i poszli dalej załatwiać swoje sprawy.
Aby dostać się na wspomniane wcześniej łąki musieliśmy przejechać przez pustynię Kaltenbacha. Jest to nieformalna nazwa tego miejsca. Pustynia powstała na skutek degradacji terenu przez emisję gazów z sąsiednich zakładów. Prym w zatruwaniu obszaru wiodła instalacja do produkcji saletry opracowana przez firmę Kaltenbach. Teraz po latach, powoli wraca w to miejsce życie. Chociaż okoliczny las wygląda inaczej niż jestem do tego przyzwyczajony, ponieważ drzewa zdają się być tam jakieś karłowate.
Jeszcze apropos pustyni, poruszanie się po takim terenie rowerem w deszczu to kolejny punkt do szlachetności. Mokry piach przyczepił się wszędzie gdzie mógł. Napęd i hamulce wydawały potworne dźwięki. Już nie mówię o tym, że jechało się „jak po piachu”, albo trzeba było ten rower pchać.
Po dotarciu na łąki nad Rabikiem wybraliśmy nasz pokój hotelowy. Piszę tak, bo schronienie w szopie wydawało się posiadać standard hotelu trzygwiazdkowego. Jako alternatywę mieliśmy przecież gnieżdżenie się w minimalistycznym przedsionku namiotu. A tu mogliśmy rozprostować kości i rozwiesić przemoczone ciuchy. Łukasz przebrał się w jedyną suchą rzecz jaką miał, czyli ponczo z futra lamy, przywiezione mu przez żonę z Ekwadoru. Jak by w obozowisku pojawił się jakiś intruz to zmykał by w popłochu widząc ten ekwadorski strój. Ale w nocy jedyne co mąciło nam spokój to głośne kwiczenia dzików dochodzące z łąk. Nie wiem o co się tak piekliły, bo to jeszcze nie była pora by zacząć huczkę.
Rano okazało się, że wilgotność 100% i temperatura 10 stopni Celsjusza nie sprzyjają schnięciu ubrań- zwłaszcza tych bawełnianych. Odczucie towarzyszące zakładaniu zimnych i mokrych ubrań na wygrzane w śpiworze ciało- bezcenne. Pogoda za oknem (jeśli można tak powiedzieć) była taka jak wczoraj wieczorem- czyli dalej równo padało. Nie chcąc przesadzić z poziomem szlachetności wyprawy, udaliśmy się w stronę samochodu, aby wrócić do domów. Tak czy inaczej, dzięki tym nie sprzyjającym okolicznościom pogodowym, okazało się, że przeżyliśmy bardzo fajną przygodę, którą będziemy długo wspominać.



3 komentarze
Łukasz
Trzeba tylko dodać że jak wyruszyliśmy z Puław to już ostro siąpić poczęło. Po opuszczeniu budy z kebabem gdzie zjedliśmy kaloryczny posiłek, prawie od razu wyszliśmy w deszcz. Jechaliśmy do tych brogów mokrzy ale puki wykonywaliśmy wysiłek fizyczny, zimno nie było aż tak dojmujące. W gruncie rzeczy było stosunkowo ciepło. Hardcorowe było tylko to zakładanie mokrej i lepiącej się do ciepłych pleców, bielizny. Ale jak przeczuwałem i przeczucia te okazały się prawdą, tylko na początku. Bo przecież bielizna nagrzała się bardzo szybko od ciała i było po bólu. Czysta rozkosz, jak to się mówi. Taki brog ma podłogę kilkanaście lub kilkadziesiąt centymetrów nad poziom łąki i kiedy łąka paruje, wilgoć wpełza rano do brogu. Gdybyśmy położyli się bez namiotu, rano wilgoć weszła by nam do śpiworów. Oczywiście można było tą noc przespać w brogu który znaleźliśmy na środku łąki. Było tam na dwa metry siana i pewnie tam wilgoć nie podpełzła, jednak chociażby moskitiera namiotu daje komfort od insektów których moc musiała zamieszkiwać czerstwe już siano. Trzeba przyznać że podstawową potrzebą w takich warunkach jest spożywanie piwa. Zawarty w nim słód dostarcza szybkich rezerw energetycznych a ociupina alkoholu działa znieczulająco. Wódki się w tych okolicznościach spożywać nie zaleca. Ale … można ;). Bo po wódce „… i jeszcze nam będzie mało.” nie wydaje się takie straszne.
Adam Twardowski
Chyba muszę zlecać pisanie tekstów na tym blogu komuś innemu, bo moje opisy przy Twoich bledną 🙂
Michu gogogo
Polecam gin ;D